Przepisy na świąteczną sielankę!

Mała książeczka. Twarde okładki. Niewielka objętość. Tym razem Autorka bestsellerowej sagi o szczęściu postanowiła zaskoczyć czytelniczki (i czytelników).

Z jednej strony – znani z poprzednich części bohaterowie. Z drugiej – doprowadzenie procesu traumatycznego do końca. I to w bezpiecznej świątecznej scenerii. Czas błogosławiony (i religijnie, i biologicznie). Takie to wydarzenia z życia Hani.

Jak wygląda realizacja marzenia związanego z Bożym Narodzeniem? Czy po tylu setkach stron wszyscy odnajdą siebie i szczęście? A przede wszystkim co zrobić, aby domowe święta przypominały choć trochę te z kart książki?

Na to ostatnie pytanie odpowiedź wydaje się prosta. Wystarczy przygotować z miłością potrawy, których przepisy (pochodzące od bohaterek i bohatera powieści) znajdują się na końcu książki. Od barszczu z uszkami po ciasto drożdżowe ze śliwkami.

A na samym końcu czeka niespodzianka – list Hanki. Prawdopodobnie skierowany do rodziców i Mikołaja. Oto fragment tego tekstu:

Właśnie dlatego piszę do Was ten list, z nadzieją, że tam, gdzie teraz jesteście, też spotka Was szczęście. Mam nadzieję, że macie go w nadmiarze… Tylko czy może istnieć nadmiar szczęścia? Przeżyłam dziś taki dzień, że myślę, że może…

I tak sobie myślę, że piąta część z cyklu, to byłby już nadmiar szczęścia.

Anna Ficner-Ogonowska, Szczęście w cichą noc, Wydawnictwo Znak, Kraków 2013, ss. 173.

Fot. za: http://www.znak.com.pl/kartoteka,ksiazka,4000,Szczescie-w-cicha-noc

Niech żyje miłość!

Trzecia część sagi Anny Ficner-Ogonowskiej to historia o macierzyństwie. Jego cieniach i blaskach. Depresja poporodowa, zaniechanie współżycia z mężem, koncentracja tylko na dziecku, lęki z przeszłości lub radość z nowego życia. To tylko część wydarzeń, z którymi zmierzyć się muszą bohaterki serii.

Pozwolę sobie na banał: czasem najtrudniej zaakceptować szczęście, szczególnie wtedy, gdy rzeczywistość nie zgadza się z wyobrażeniami. Teza ta pojawia się zaraz na wstępie rozważań nie przez przypadek. Bo to zagadnienie przepracowują na własnej skórze bohaterowie powieści.

I – wbrew pozorom – nie jest to sielanka, choć jak wymaga tego gatunek, wszystko skończyć się musi dobrze. Po drodze przeszkód jest jednak mnóstwo. Uroki macierzyństwa okazują się być wątpliwe. Przysłowie o poznawaniu prawdziwych przyjaciół w biedzie – ze wszech miar słuszne. A do tego mądrość i wiara pani Irenki – nieocenione.

I jak zwykle zwycięży dobro i miłość. A ta ostatnia potrafi z człowiekiem zrobić wiele rzeczy. Na przykład wyostrzyć mu słuch fonetyczny. Niemożliwe?

Miała nad sobą czarno-białą kratkę, w którą coraz odważniej bębnił hydrologiczny perkusista, dając do zrozumienia, że nie ma zamiaru zaprzestać swej gry. Miał inny zamiar. Uderzał wciąż mocniej i bardziej zdecydowanie.

– Może…

– Chcesz do pani Irenki?

– Skąd wiesz?

– Bo „może” powiedziałaś przez „rz”.

– Czyżbyś miał słuch absolutny?

Rzeczywiście obejmujący i chroniący ją przed deszczem, i nie tylko, mężczyzna umiał bezbłędnie wsłuchać się w niuanse charakterystyczne dla jej wymowy.

Bo dla miłości, koniec końców, nie ma rzeczy niemożliwych. O tym przekonuje Autorka na wszystkich zapisanych przez siebie stronach. I czasem, choć z lekko wątpiącym uśmiechem, warto w to uwierzyć.

Anna Ficner-Ogonowska, Zgoda na szczęście, Wydawnictwo Znak, Karków 2013, ss. 566.

Fot. za: http://www.znak.com.pl/kartoteka,ksiazka,3757,Zgoda-na-szczescie

Do zaczytania jeden krok?

Drugi tom sagi Anny Ficner-Ogonowskiej. Niby to krok do szczęścia. Ale do jego pełni czegoś brakuje. Wydaje się, że powieść pisana była w pośpiechu, drażnią redakcyjne usterki, które zatruwają warszawsko-nadmorską podróż w świat bohaterów.

Zacznę od oczywistości. Dla tych, którzy pokochali bohaterów z pierwszej części, to lektura obowiązkowa i w gruncie rzeczy przyjemna. Dalsze losy Hani, Dominiki, Mikołaja i spółki to coś, co zaspokoi ciekawość wiernych czytelników. Oprócz tego, będą kolejne tajemnice, dylematy i podróże do nadmorskiej krynicy mądrości.

Dla czytających to też sprawdzian należytej uwagi podczas lektury.  Gdzieś na stronie 230 Hania informuje doktor Florencką, że Dominika wyszła za mąż i jest w ciąży, by na 364 zastanawiać się skąd Florencka o tym wie (a pani doktor odpowiada, że od sprzątającej pani Halinki).

Hania nadal mierzy się z traumatycznymi przeżyciami.

Musiała więc wstać. Gdyby nie trzymane w dłoniach kwiaty, nie uwierzyłaby, że przed chwilą stał przed nią Mikołaj. Przyszedł i zajął jej mniej czasu, niż przypuszczał. Nie dał jej nawet sześćdziesięciu sekund, tak jak obiecał. Może pięćdziesiąt dziewięć, a może mniej? Przyszedł, przywitał się, pożegnał się i poszedł. Podczas tej krótkiej wizyty dał jej wolną rękę. Pozwolił na wszystko. Na rozpacz, na siedzenie w pralni, na paniczne wędrówki po górnym holu kończące się za każdym razem w tym samym miejscu. Przed pękniętym progiem. Wiedziała doskonale, że on go przekroczył. Zobaczył wszystko. Biel jej łóżka, biel niekomunijnej sukienki i biel koszulki Mikołaja. Zobaczył Mikołaja. Ona nie widziała go od dawna.

Pisanie o stanach depresyjnych, lękowych to trudna sztuka. Bardzo trudna. Ale mimo wszystko warto o tym pisać. Chociaż próbować.

A tytułowy krok do szczęścia to wybaczenie. I sobie, i rodzicom, i innym ludziom, których decyzje wpłynęły na życie. Czyli coś, co warto praktykować na co dzień, a nie tylko na święta.

Anna Ficner-Ogonowska, Krok do szczęścia, Wydawnictwo Znak, Kraków 2012, ss. 415.

Fot. za: http://www.znak.com.pl/kartoteka,ksiazka,3456,Krok-do-szczescia

I dla singielki, i dla teściowej!

To ty czytasz takie książki?! To romans, który uwielbia moja teściowa! – Proszę Państwa, jak się słyszy takie reakcje po ujawnieniu jednej z lektur, to… przyjmuje się to na klatę i myśli nad alibi. Mam jedno: kocham czytać i to są te chwile, kiedy jestem szczęśliwa.

Co to za książka? Sympatyczny, opasły tom pierwszej części sagi Anny Ficner-Ogonowskiej. To powieść bazująca na niedopowiedzeniach. Ciągle jakiś cień przeszłości (tragicznej i niepokojącej) rzuca się na codzienność bohaterki. Taki zabieg buduje napięcie i powoduje utożsamianie się z jednym z bohaterów (dochodzi się z nim do poznania tajemnicy). Ale to nie mężczyźni są tu na pierwszym planie. W powieści rządzą trzy kobiety.

Po pierwsze, Hania. Polonistka, której największą trudność sprawia… powiedzenie kilku zdań o swojej traumatycznej przeszłości. Szewc bez butów chodzi. Ale ma kolegów, w tym przypadku przyjaciół. Szalonych, cierpliwych, a przede wszystkim kochających. Którzy są z nią na dobre i na złe. Ta kobieta po przejściach to obiekt westchnień płci męskiej – i tej starszej, i tej z licealnej ławy. Kto zdobędzie jej serce?

Po drugie, Dominika. Żywioł, bezpośredniość i może uczuć. Kobieta z wiertłem (i innymi narzędziami stomatologicznych zbrodni). Wierna przyjaciółka. Z doświadczeniem różnych związków. Namiętna, seksowna i dobrego serca. W końcu znajduje miłość życia. Jej pojawienie się zwiastuje ożywczy huragan, którym nie sposób nie ulec.

Po trzecie, pani Irenka. Gospodyni nadmorskiego domu. Strażniczka starych czasów. Chrześcijańska kobieta widząca więcej, można rzec połączenie prorokini i wróżki. Tej dobrej jak na każdą bajkę przystało. A jednocześnie chodząca mądrość – i ludowa, i czytająca z ludzkich serc. Typ do rany przyłóż. Ale z własnym zdaniem i charakterem. Podczas jednej z rozmów z główną bohaterką, tłumaczy:

Święta to momenty. (…) Dla mnie to tak naprawdę one odmierzają czas. Towarzystwo przy wigilijnym stole się zmienia. Kogoś ubywa, płaczemy. Ktoś przybywa, kochamy. I tak kręci się to nasze życie wokół świąt. Ale żeby to rozumem objąć, człowiek musi żyć w rodzinie. A teraz co? Ja się pytam, co się z tym naszym światem porobiło. Teraz jakaś durna moda przyszła. Słyszałam, jak mówili w telewizji o jakichś singlach. A ja się pytam, co taki singiel czy singielka, tak się mówi? (…) Co taka singielka zrobi, jak jej rodziców zabraknie, z którymi się dzieli opłatkiem? Co to się teraz wyrabia? Tu, u nas, na prowincji, to wszystko jeszcze, dzięki Bogu, trochę innym torem idzie. Ale tam u was, Hanuś, to pewnie dziwactw co niemiara?

Każdy ma takie dziwactwa, które wybrał. Jednych one zauroczą, innych zniechęcą. Ale i tak warto je poznać, bo wtedy łatwiej je polubić. A w powieści zdarza się tak, że to właśnie one prowadzą do szczęścia. Albo nawet nim są. A lektura powieści Anny Ficner-Ogonowskiej to czas odpoczynku – i dla singielki, i dla teściowej.

Anna Ficner-Ogonowska, Alibi na szczęście, Wydawnictwo Znak, Kraków 2012, ss. 672.

Fot. za: http://www.znak.com.pl/kartoteka,ksiazka,3357,Alibi-na-szczescie/

Filmowa opowieść o łódzkiej szkole!

Kilka pokoleń. Jedna miłość – film. Książka o łódzkiej filmówce.

To książka z pomysłem. Autorzy zdecydowali, aby z wypowiedzi (czasem archiwalnych) ludzi związanych ze szkołą skonstruować opowieść. Zrobili to bardzo sprawnie – rzeczywiście ma się wrażenie, że zostały zapisane rozmowy kilku roczników łódzkiej szkoły, które spotkały się po latach. Zastanawiać może kryterium selekcji materiału. I ta odpowiedzialność autorska, która pewne fragmenty wypowiedzi wybiera i wprowadza w (zupełnie) inny kontekst.

Jedno jest pewne – z wypowiedziami ludzi kina warto się zapoznać. Są wśród nich i Jerzy Toepiltz, i Andrzej Wajda, i Roman Polański, i Feliks Falk, i Agnieszka Osiecka, i Marek Koterski, i Krzysztof Zanussi, i Krzysztof Kieślowski… Dodatkowo są one zilustrowane wieloma fotografiami. Czasem opatrzone komentarzem historyka filmu, czasem innego bohatera wydarzeń.

W związku z tym pojawia się sporo wspomnień, wrażeń z legendarnych egzaminów wstępnych, historii powstania filmów, anegdot… A na pierwszym planie są schody. Niemal mityczne, na których kwitło życie.

Sabina Kulik przypomina:

Marek Piwowski nie zaliczył historii sztuki. A dyplomów nie zrobili nigdy: Kazimierz Kutz, Roman Polański, Krzysztof Zanussi, Bogdan Poręba, Jerzy Skolimowski… Do dnia dzisiejszego trzymam ich teczki.

Szkoła we wspomnieniach – to i wymarzone miejsce pod słońcem, i miejsce, które bardziej przeszkadza w rozwoju niż go prowokuje. To przestrzeń wolności, ale też świat ograniczeń i biurokracji. Historia wzlotów i upadków.

Symboliczna wydaje się być okładka. Morze, trzy reżyserskie krzesła, bezkres przed nimi. I trzy nazwiska, które zna każdy w filmowym świecie.

Krzysztof Krubski, Marek Miller, Zofia Turowska, Waldemar Wiśniewski, Filmówka. Powieść o łódzkiej szkole filmowej, Wydawnictwo Tenten, Warszawa [1998], ss. 280.

Fot. za: https://cms.antykwariat.waw.pl//mfc/2/2/c/1/bf68379149d9baaf1d55ff02465b0d8c413d.jpg