To ty czytasz takie książki?! To romans, który uwielbia moja teściowa! – Proszę Państwa, jak się słyszy takie reakcje po ujawnieniu jednej z lektur, to… przyjmuje się to na klatę i myśli nad alibi. Mam jedno: kocham czytać i to są te chwile, kiedy jestem szczęśliwa.
Co to za książka? Sympatyczny, opasły tom pierwszej części sagi Anny Ficner-Ogonowskiej. To powieść bazująca na niedopowiedzeniach. Ciągle jakiś cień przeszłości (tragicznej i niepokojącej) rzuca się na codzienność bohaterki. Taki zabieg buduje napięcie i powoduje utożsamianie się z jednym z bohaterów (dochodzi się z nim do poznania tajemnicy). Ale to nie mężczyźni są tu na pierwszym planie. W powieści rządzą trzy kobiety.
Po pierwsze, Hania. Polonistka, której największą trudność sprawia… powiedzenie kilku zdań o swojej traumatycznej przeszłości. Szewc bez butów chodzi. Ale ma kolegów, w tym przypadku przyjaciół. Szalonych, cierpliwych, a przede wszystkim kochających. Którzy są z nią na dobre i na złe. Ta kobieta po przejściach to obiekt westchnień płci męskiej – i tej starszej, i tej z licealnej ławy. Kto zdobędzie jej serce?
Po drugie, Dominika. Żywioł, bezpośredniość i może uczuć. Kobieta z wiertłem (i innymi narzędziami stomatologicznych zbrodni). Wierna przyjaciółka. Z doświadczeniem różnych związków. Namiętna, seksowna i dobrego serca. W końcu znajduje miłość życia. Jej pojawienie się zwiastuje ożywczy huragan, którym nie sposób nie ulec.
Po trzecie, pani Irenka. Gospodyni nadmorskiego domu. Strażniczka starych czasów. Chrześcijańska kobieta widząca więcej, można rzec połączenie prorokini i wróżki. Tej dobrej jak na każdą bajkę przystało. A jednocześnie chodząca mądrość – i ludowa, i czytająca z ludzkich serc. Typ do rany przyłóż. Ale z własnym zdaniem i charakterem. Podczas jednej z rozmów z główną bohaterką, tłumaczy:
Święta to momenty. (…) Dla mnie to tak naprawdę one odmierzają czas. Towarzystwo przy wigilijnym stole się zmienia. Kogoś ubywa, płaczemy. Ktoś przybywa, kochamy. I tak kręci się to nasze życie wokół świąt. Ale żeby to rozumem objąć, człowiek musi żyć w rodzinie. A teraz co? Ja się pytam, co się z tym naszym światem porobiło. Teraz jakaś durna moda przyszła. Słyszałam, jak mówili w telewizji o jakichś singlach. A ja się pytam, co taki singiel czy singielka, tak się mówi? (…) Co taka singielka zrobi, jak jej rodziców zabraknie, z którymi się dzieli opłatkiem? Co to się teraz wyrabia? Tu, u nas, na prowincji, to wszystko jeszcze, dzięki Bogu, trochę innym torem idzie. Ale tam u was, Hanuś, to pewnie dziwactw co niemiara?
Każdy ma takie dziwactwa, które wybrał. Jednych one zauroczą, innych zniechęcą. Ale i tak warto je poznać, bo wtedy łatwiej je polubić. A w powieści zdarza się tak, że to właśnie one prowadzą do szczęścia. Albo nawet nim są. A lektura powieści Anny Ficner-Ogonowskiej to czas odpoczynku – i dla singielki, i dla teściowej.
Anna Ficner-Ogonowska, Alibi na szczęście, Wydawnictwo Znak, Kraków 2012, ss. 672.
Fot. za: http://www.znak.com.pl/kartoteka,ksiazka,3357,Alibi-na-szczescie/