Co Ogórek zaśpiewa z Bralczykiem w duecie?

Wszystko przez czwartą stronę okładki! Na niej książkę Bralczyka i Ogórka poleca Wojciech Młynarski – dodajmy – piękna to laurka. A że po lekturze ma się doskonały humor, język coraz bardziej bawi, to aż kusi i nęci, by sobie coś takiego zanucić:

A gdy się zejdą, raz i drugi – profesor z przeszłością, dziennikarz po przejściach – bardzo się męczą, męczą przez czas długi – co zrobić, co zrobić ze słów mnogością? On już je zna, on zna te historie z bardzo długimi brodami, co wracają nad ranem niechciane, on już słyszał o życiu zalanym. On też już wie, już zna tę historię, że Polak go nie rozumie, że wcale sobie nie kpią, on też na pamięć to umie. A gdy przyjdzie przeczytać i w redakcji to zatrzeć, lepiej pytać przytomnie i patrzeć.

Czy te słowa mogą kłamać? Chyba nie! Czy  mogłyby serce złamać? Itepe? Kiedyś je zrozumiesz sama, to był błąd. Czy te słowa mogą kłamać? Ależ skąd! Czy te słowa mogą kłamać? Chyba nie! Czy mogłyby serce złamać? Itepe? Gdy się farsa zmienia w dramat – to nie błąd. Czy te słowa mogą kłamać? Ależ skąd!

A gdy się czasem w życiu uda – profowi z przeszłością i chopu po przejściach – kąt wynajmują gdzieś u ludzi, i łapią, i łapią trochę szczęścia. On przypomina w mig te historie z bardzo długimi brodami, co wracają nad ranem nie same, swawoli słowem i ze szpanem. On też już ma, już ma taką pewność, o którą wszystkim nam chodzi: powie bez żadnych podtekstów, wymyśli jakieś bon moty, slogany chętnie spłodzi. A jak przyjdzie zapomnieć i w pamięci je zatrzeć? Lepiej zakupić tom ten i patrzeć!

Jerzy Bralczyk, Michał Ogórek, Kiełbasa i sznurek, rys. Jacek Gawłowski, Agora SA, Warszawa 2012, ss. 289.

Fot. za: http://kulturalnysklep.pl/BO/pr/-kielbasa-i-sznurek–michal-ogorek–jerzy-bralczyk.html?param=sklep_link_wew#description

Obudzić demona!

Proszę Państwa lubię chodzić do bibliotek. Co więcej zdarza mi się tam rozmawiać z pracującymi tam osobami. Najczęściej o książkach (to akurat oczywiste) i o ulubionych autorach (to nazwiska nieoczywiste). I właśnie w ten sposób trafiło do mnie pół tysiąca stron napisanych przez Piotra Głuchowskiego.

Główny bohater – Robert Pruski z „Głosu Torunia”. Główny podejrzany – seryjny morderca czy krwawy odkupiciel / chrzciciel ludzkości? Główne tropy – służby PRL, jednostka wojskowa, pijani dziennikarze, mafia, kobiety. Główne miejsce wydarzeń – Polska i Afganistan. Główne tło – życie osobiste i media.

Najważniejszy powód żeby zatopić się w lekturze? Po pewnym czasie można zapomnieć, że to fikcja. Ma się wrażenie, że to reportaż. Reportaż o piekle.

Każdy ma takie piekło, jakie sam sobie wybrał. Ale na historię swojego życia ma mniejszy wpływ niż sądził. Pewnych rzeczy nie da się zapomnieć. Wtedy pije się na umór. A czy dziennikarskie śledztwo może ocalić od alkoholizmu?

Jedno jest pewne: obok zakrojonej z rozmachem kryminalnej intrygi są obserwacje o Polsce. O ludziach, którzy zamieszkują nad Wisłą, którzy chcą tylko przeżyć.

Tymczasem różne demony budzą się w bohaterach. Na przykład ten śledczy:

Sprawa zaczyna go wciągać w dawno zapomniany sposób. Ten rodzaj nerwu, który zaczął nim targać jakoś w połowie dnia… Nie sądził, że to jeszcze może się przydarzyć. Ukrzyżowany na Wrzosach. Powieszona w lesie. Zamordowana w forcie. Wszystko obok siebie. Lata osiemdziesiąt dwa-osiemdziesiąt cztery. Seryjny zabójca kastrujący ofiary o tych samych nazwiskach. I nikt tego nie wykrył? Przecież coś takiego powinno być w podręcznikach!

Pora obudzić w sobie demona. Demona czytania.

Piotr Głuchowski, Umarli tańczą, Agora SA, Warszawa 2012, ss. 510.

Fot. za: http://kulturalnysklep.pl/UT/pr/-umarli-tancza–piotr-gluchowski.html#description

Człowiek-piosenka

Co łączy Elżbietę Adamiak, Grażynę Łobaszewską, Stanisława Soykę, Halinę Frąckowiak, Edytę Geppert, Annę Jurksztowicz, Piotra Schulza, Mieczysława Szcześniaka, Ryszarda Rynkowskiego, Edytę Górniak, Marylę Rodowicz, Seweryna Krajewskiego, Andrzeja Zauchę, Grzegorza Skawińskiego, Sylwię Grzeszczuk, Krystynę Prońko, Irenę Santor, Majkę Jeżowską, Krzysztofa Antkowiaka, Magdę Fronczewską, Grzegorza Turnaua, Urszulę, Grzegorza Markowskiego i wielu innych twórców? Teksty Jacka Cygana.

O, tej książce można powiedzieć, że jest antologią tekstów – wszak znajdują się w niej piosenki, które nuciło niejedno pokolenie ludu nad Wisłą. Można też powiedzieć, że to biograficzna podróż w czasie, dziennik artysty – ponieważ wspomnienia obejmują utwory od najstarszego do tych, które znajdą się dopiero na płytach, co więcej wśród nich można znaleźć prawdziwe rarytasy, czyli pierwotne wersje tekstów do innych aranżacji muzycznych melodii. Można także powiedzieć, że to zbiór anegdot związanymi z postaciami polskiej sceny. A przede wszystkim trzeba powiedzieć, że to dowód na to, że w piosence liczą się SŁOWA.

Jak pisze się tego typu teksty? To pytanie Jacek Cygan słyszał nie raz. Aż w końcu postanowił wszystkim ciekawskim dać odpowiedź. I zabrać czytelnika w nietypową podróż po tekstach. Urokliwym dodatkiem graficznym są autografy czy skany kartek pisanych na maszynie…

Czego brak tej książce? Płyty z piosenkami. Choć w większości są to utwory, które nuci się samemu dla przyjemności.

Wśród rozdziałów – tekstów o piosenkach chciałabym wyróżnić jeden. Narodził się on ze spotkania Jacka Cygana z Leopoldem Kozłowskim – radosnym klezmerem, który napisał najsmutniejszą melodię świata.

„Leopold opowiadał potem, że z każdą zagraną nutą widać było wzruszenie na twarzy skrzypka, aż w pewnym momencie z oka Perlmana popłynęła łza i wpadła do stradivariusa. Gdy skończyli, Poldek wyjaśnił, że to, co grali, to była wersja instrumentalna pieśni, która po polsku nazywa się Gdy jedna łza. Skrzypek zapytał, dlaczego w tej melodii jest taka wzruszająca siła. Poldek zamiast odpowiedzi zacytował fragment tekstu piosenki, mówiąc:

– Wiesz, Itzhak, był taki czas, kiedy Żydzi wiele płakali. W tym czasie płakałem i ja, bo los odebrał mi wszystkich moich bliskich. Ale w tej piosence jest takie wytłumaczenie: „Na pewno Pan uskładać chce naszyjnik z naszych łez, / Płacz, to taka zwykła ludzka rzecz”.

Itzhak Perlman zabrał do Ameryki nuty piosenki i powiedział, że opowie o niej Barbarze Streisand.”

W Polsce, wśród wykonań tego utworu, jest takie, które przenika duszę – Edyty Geppert i zespołu Kroke. Panie Jacku, za ten tekst o bólu i holocauście, bardzo dziękuję!

Jacek Cygan, Życie jest piosenką, Znak, Kraków 2014, ss. 333.

Fot. za: http://www.znak.com.pl/kartoteka,ksiazka,5444,Zycie-jest-piosenka

Mam zeszyty wspomnień, Monsieur!

Proszę Państwa, dawno nie czytałam książki, która zawładnęłaby i uczuciami, i umysłem. Temu ostatniemu przednią zabawę sprawiła książka Antoniego Libery. To po prostu trzeba przeczytać!

Proszę sobie wyobrazić Polskę (głównie Warszawę) schyłku lat sześćdziesiątych XX wieku. Liceum. Ona – dyrektorka, tajemnicza nauczycielka języka francuskiego, mityczny obiekt westchnień (erotyczny – panów, garderobiany i kosmetyczny – pań). On – wybitny uczeń, pianista (i przypadkowo wokalista), aktor, scenarzysta, reżyser, detektyw, pisarz, odważny młody człowiek. Łączą ich lekcje i język Moliera. A także, jak się później okazuje – wspólni znajomi.

Między głównym bohaterami nieustannie prowadzona jest gra – literacka, filmowa, powiązana ze sztuką, historią i funkcjonowaniem w rzeczywistości PRL. Kontekstów, aluzji tutaj prawdziwy gąszcz. Maniakalna wręcz gra Słowem.

To ono jest tutaj najważniejsze: uwodzi, zwodzi, kieruje, nęci, oskarża, zachęca, odrzuca, kreuje…

O tak, nie darmo księga, która wysnuwa twierdzenie, że na początku wszystkiego było i zawsze jest Słowo, uchodzi za księgę świętą!

Obecnie z tej nauki postanowiłem zrobić użytek. Nie zdawać się na przypadek, w którym Słowo odegra czarodziejską rolę, lecz działać z rozmysłem w tym celu. Umyślnie torować Mu drogę, przygotowywać mu grunt.

Co oznaczało to dla bohatera? Czego dowiedział się o swojej Madame la Directrice? Jak bardzo poznał siebie? Do czego doprowadziło go licealne zauroczenie? Jak wielką moc ma Słowo. Otwórzcie książkę, dajcie się porwać magii wyrazów, spędźcie słodkie godziny z prozą Antoniego Libery. I stwórzcie swoją legendę.

[Powyższy tekst został najpierw napisany fioletowym atramentem sączącym się z pióra Watermana, którego to stalówka sprawnie płynęła po zeszycie w linie, relikcie z mych licealnych czasów.]

Antoni Libera, Madame, Wydawnictwo Znak, Kraków 2000, ss. 193.

Fot. za: http://stacjakultura.pl/1,1,1663,Madame_recenzja_ksiazki,image.html

Jak nie spaść z huśtawki?

Borderline. Kiedyś modne i dyskusyjne zaburzenie. Dziś sklasyfikowane, opisane i nadal trudne w diagnozie i leczeniu. Jak żyć z osobą, która przejawia skrajne emocje? Jak zachowywać się, gdy taką osobą jest partner, a jak, gdy jest dziecko?

O tych trudnych wyzwaniach, które życie stawia przed ludźmi, piszą Paul T. Mason, Randi Kreger. Korzystają z różnych źródeł – od literatury medycznej, przez fora osób z borderline i ich bliskich, po doświadczenia z praktyki terapeutycznej.

Poradnik obfituje w różnego rodzaju przykłady – opisy konkretnych przypadków, schematy działań, które należy podjąć w określonych sytuacjach, a także zbiory przydatnych adresów – szczególnie pomocne szukającym wsparcia i pomocy.

Autorzy ostrzegają:

Jeśli zaczynasz czuć, że zachowanie osoby z borderline cię wyniszcza,  zacznij się od niej dystansować. Może się okazać, że wyolbrzymiasz swój wpływ na jej zachowanie związane z samookaleczeniem. Aby być przy niej i wspierać ją na dłuższą metę, najlepiej jest się upewnić, że na krótszą metę jesteś w stanie sam(a) zadbać o siebie.

To dbanie o siebie, stanowi sedno tej książki. I wydaje się mieć charakter uniwersalny – by dobrze funkcjonować dla każdego ważnym jest poznanie siebie, wyznaczanie granic, stawianie sobie realnych celów. Na czym polega prawdziwa uważność w życiu i jak ją ćwiczyć?

Oprócz uwag i strategii postępowania uniwersalnych, książka proponuje rozwiązania szczegółowe: ocena i wstępna diagnoza czy ktoś ma borderline, jak wygląda wewnętrzny świat osoby z tym zaburzeniem, jak zapanować nad chaosem, które powoduje ta choroba, w jaki sposób funkcjonują bliscy osób z borderline – jak im pomóc, do czego nie dopuszczać, jak odzyskać kontrolę nad własnym życiem, jak zmienić siebie, jak ustalać granice, jak wyrażać potrzeby, jak stworzyć plan bezpieczeństwa, jak chronić dzieci, jak radzić sobie z konsekwencjami zachowań osób z borderline i jak podjąć dobrą decyzję dotyczącą związku z taką osobą? Na te wszystkie pytania autorzy poszukują odpowiedzi oraz konstruują pewne schematy zachowań, które pozwalają na wybrnięcie z trudnych i często niezręcznych sytuacji. Jednym zdaniem – obowiązkowa lektura dla tych, którzy nie chcą przypłacić życiem emocjonalnej huśtawki, niezależnie od tego, kto na niej siedzi.

Paul T. Mason, Randi Kreger, Borderline. Jak żyć z osobą o skrajnych emocjach?, przeł. Małgorzata Oleszczuk, GWP, Sopot 2014, ss. 309.

Fot. za: http://www.gwp.pl/11569,borderline-jak-zyc-z-osoba-o-skrajnych-emocjach.html

Słodko i pikantnie o miłości i Warszawie

Dalsze losy Linki z Kawy z kardamonem. Tym razem dziewczyna odkrywa uroki prywatnego liceum w Warszawie. I trudy opłacenia czesnego oraz normalnego funkcjonowania wśród kolegów, z których większość ma kasy jak lodu. Odwieczne pytanie mieć czy być powraca w sympatycznej powieści (nie tylko) dla nastolatków.

Na początku roku szkolnego Halinka:

W sumie to stresowała się trochę tym wszystkim. Po pierwsze – bała się, że będą tam bogate dzieciaki poubierane w Lacosty, a nie w jakieś tam H&M-y. Wprawdzie Adrian mówił jej, żeby się tym nie przejmowała, bo wbrew temu, co się sądzi, w szkołach prywatnych czy społecznych wcale nie ma takiej pogoni za marką jak w zwykłych, bo tu nikt nikomu ciuchem nie musi niczego udowadniać. (…) Po drugie – część uczniów na pewno znała się już z gimnazjum, które mieściło się w tym samym budynku. Adrian uprzedził ją, że w tej szkole było im tak dobrze, że po gimnazjum większość chciała zostać. (..) Ale to oznaczało, że Linka będzie miała status „nowej”. Czy ją polubią? Po trzecie… No właśnie, trzecie było najgorsze. Kasa. A raczej jej brak.

Jednak w tym przypadku, warto zaryzykować stwierdzenie – dla pasji można zrobić wszystko (nawet próbować zostać modelką, czego przyjdzie bohaterce żałować). Zaangażowanie w życie zdarza się przypłacić chorobą, bólem, cierpieniem. Mimo niesprzyjających okoliczności przyrody i tak warto żyć!

Dlaczego? Bo są relacje, które dodają skrzydeł. Których brak sprawia, że beznadziejnie szura się po chodnikach stopami. Są też zasady – wśród nich – zasada szczerości i wzajemnego zaufania. Akurat ta najważniejsza? Tak, bo dzięki niej nie trzeba udawać przed najbliższymi kogoś, kim się nie jest – ani, co równie głupie, robić dobrej miny do złej gry. Taki to, jeden z wielu, morał wypływa z tej powieści dla młodzieży.

Dalsze losy Linki są ciekawe. Nowe warszawskie doświadczenia: pierwszej dorywczej  pracy, przyjaźni, starości i wizyt w szpitalu – pokazują jak różne wydarzenia kształtują dorastającego człowieka. A przede wszystkim ważne jest to kim się jest dla innych. I jak wiele się od ludzi otrzymuje. W centrum opowieści są relacje – z różnymi osobami, które weszły do świata sympatycznej Linki. Także związek z Adrianem, który wyjechał do Londynu. Czy listami da się utrzymać miłość? Co bardziej jej zagraża niż odległość? No i do czego potrzebne jest chili w czekoladzie? Na słodkie i gorzkie pytania – odpowiedź na kartach książki Joanny Jagiełło.

Joanna Jagiełło, Czekolada z chilli, Wydawnictwo Literatura, Łódź 2013, ss. 303.

Fot. za: http://www.wyd-literatura.com.pl/foto/warianty/950/600/czekolada-z-chilli_500-1.jpg

Kawowa strzała Amora

Dlatego wchodziła teraz do sali opatrzonej świeżo wymalowanym napisem: „IIIa”, czyli do najgorszych spośród klas trzecich, a może i w całej szkole. Gdyby nie buty na dość karkołomnych obcasach, na pewno by do swojej klasy wbiegła, ponieważ była spóźniona co najmniej dziesięć minut, ale czuła, że na pietach już ma pęcherze i może jedynie powolnie kuśtykać. Sawecka będzie krzyczeć i kiwać się – pomyślała. – „No Halina – przypomniała sobie nauczycielkę. – Tak nie można, dziecko. Wszyscy czekamy, aż łaskawie raczysz przyjść. Co, po drodze się do kawiarni zajrzało?”

Przypomnieli sobie Państwo szkolne lata? Trochę tak, choć i tu widać nowe. Jakiś czas temu uczniowie nie chodzili tak często do kawiarni / herbaciarni. Jak widać życie w Warszawie ulega przemianom, choć pewne rzeczy wydają się niezmienne.

Przede wszystkim – chodzenie do szkoły, związane z tym zdenerwowania, radości, sukcesy i porażki. A przede wszystkim nawiązywane tam relacje. Nieraz na całe życie. Przyjaźnie i miłości aż po grób.

Z początku jednak nic nie jest takie kolorowe. I nic nie zwiastuje szczęśliwego końca. Taki to minorowy nastrój charakteryzuje też główną bohaterkę powieści, gimnazjalistkę Halinę, zwaną po prostu Linką.

Dziewczyna ma swoje pasje – od tych drobnych przyjemności, jaką jest parzona kawa z kardamonem, po te większe odkrywane powoli, którą staje się fotografia. Z resztą pewne zdjęcie odkryte zupełnie przypadkiem, nieźle namiesza i w życiu Linki, i w życiu jej rodziny i bliskich. Skrywane skrzętnie tajemnice ujrzą światło dzienne. Ale czy warto – nawet za wszelką cenę – poznać prawdę?

Z tym i z innymi pytaniami z najwyższej półki: o dojrzałość w miłości, wierność w przyjaźni i odwagę w podążaniu za marzeniami – będzie się musiała zmierzyć główna bohaterka powieści.

Jednocześnie te pytania – aktualne niezależnie od wieku czytelnika – stają się i dla niego ważne. Mogą do nich dojść i uśmiech nad szczenięcymi latami, i smutek, że gdzieś po drodze idealizm się zgubił…

Ta książka to opowieść o tym, że miejsca stają się ważne dzięki ludziom, z którymi je odkrywamy. I wtedy nawet zwykła kawa z kardamonem staje się znakiem czegoś więcej. Czegoś, czym warto żyć!

Joanna Jagiełło, Kawa z kardamonem, Wydawnictwo Literatura, Łódź 2011, ss. 247.

Fot. za: http://www.wyd-literatura.com.pl/foto/warianty/950/600/kawa-z-kardamonem_500-1.jpg

Człowiek z sercem na dłoni

Święta cierpliwość do pacjentów, setki wykonanych operacji (w tym te przed ukończeniem studiów medycznych), zaangażowanie we wszystko, co robił. Człowiek wielkiego serca, chirurg od przeszczepów tego narządu – profesor Zbigniew Religa.

Od narodzin do śmierci i żywego pomnika (z pacjentów i wyszkolonych przez siebie uczniów). Historia człowieka łamiącego wszelkie schematy i wierzącego, że w pewnych sytuacjach – gdy chodzi o życie – słowo „nie” należy wykreślić ze słownika.

Zbigniew Religa – dziecko, mąż, ojciec, dziadek, lekarz, kibic, wędkarz, szef, pionier, unikat, kierowca,  fundator, społecznik, polityk, buntownik, minister, biegły, pacjent, legenda, Bóg. Wiele wcieleń jednego człowieka.

Biografia pisana wartko, z poczuciem humoru, z dystansem. Niektóre fragmenty nakreślone z iście chirurgiczną precyzją. Pełna anegdot:

– Richterowo, kupcie se nowe gardiny, bo przez te stare, jak sie ze swoim chopem łonaczycie, to wszystko widać – godo Tomankowo. A Richterowa na to: – A wy se kupcie Tomankowo nowe bryle, bo to nie mój chop, ino wasz.

Stanisław Sołtysik twierdzi, że najgłośniej profesor śmiał się z innego dowcipu: Na moście Poniatowskiego Religa spotyka swego pacjenta. jest 9 rano, a facet juz lekko zawiany. Profesor się złości: – Panie Kowalski, co ja panu powiedziałem po operacji zastawek? – Powiedział pan, że mogę wypić kieliszek koniaku dziennie. – No i co pan wyprawia? – A pan profesor myśli, że ja się tylko u pana leczę?

Podczas lektury można więc i się uśmiechnąć, i uronić łzę wzruszenia. Niespodziewanie, gdzieś między wierszami rysuje się obraz Polski – od czasów wojny po współczesność. Piękny i gorzki. Będący powodem do dumy, ale i wstydu.

Całość publikacji wzbogacona została o wiele zdjęć, dokumentujących poszczególne momenty życia najsłynniejszego polskiego kardiochirurga. To biografia do przeczytania w jedną noc. Z ręką na sercu.

Dariusz Kortko, Judyta Watoła, Religa. Historia najsłynniejszego polskiego kardiochirurga, Biblioteka Gazety Wyborczej, Warszawa 2014, ss. 319.

Fot. za: https://kulturalnysklep.pl/RELIGA/pr/-religa–biografia-najslynniejszego-polskiego-kardiochirurga–judyta-watola–dariusz-kortko.html#description

Święta oszustka – na dwa (wewnętrzne) głosy!

Kobieta. Intrygująca i inspirująca Juliusza Słowackiego, Adama Mickiewicza, Zygmunta Krasińskiego, Cypriana K. Norwida. A w wiekach późniejszych i innych twórców. Do nich, w XXI wieku dołączył Jacek Dehnel.

Można powiedzieć, że postać unickiej mniszki uwiodła Dehnela, a on wywiódł ją na manowce. Charakterystyczny, momentami męczący dwugłos kobiety/kobiet, który drąży czaszkę i wpisuje się w romantyczną tradycję Gustawa/Konrada, Soplicy/Robaka albo w ponowoczesną względność osób. Pole interpretacji olbrzymie.

Z jednej strony święta męczennica. Poruszająca papieża, duchownych, lud wiernych. Do której pielgrzymuje się, nie tylko po natchnienie. Znosząca największe katorgi. Wierna bez granic. Strzegąca największego skarbu świata – wiary i męczeństwa współsióstr.

Z drugiej strony umęczona kobieta. Irina Wińczowa, która w ucieczce pod habit i historię zakonnicy upatruje szansę na życie wolne od alkoholu, przemocy i gwałtu. Nie stroni od kłamstw i efektownych historii. Żyje w nieustannym lęku przed zdemaskowaniem. A jednocześnie knuje intrygi przeciwko wrogom. Fani „House of Cards” będą zachwyceni.

Tło, sceneria, język. Miotana historią Europa. Nieprawdopodobne anegdotki o darciu kilku welonów podczas jednego spotkania. Po prostu szał ciał godny największej gwiazdy popkultury.  Ekstaza w kościołach. Tajemnice, o których lepiej nie mówić. Słowa o zapomnianym znaczeniu ożywione na nowo.

Jest też o mrocznym przedmiocie pożądania zakonnicy:

Odtąd zaczęło się największe moje w życiu pożądanie, jedyne pożądanie rzeczy ziemskich, jakie kiedykolwiek w sobie miałam: pożądanie książki i władzy, którą daje książka nad słowami; to że niesie słowa bez otwierania ust, sekretnie że może służyć chwaleniu Boga i nieprzystojnemu śmiechowi. (…) Mijały zatem miesiące, a ja książki nie miałam, choć modliłam się co wieczór w pacierzach moich, żeby tym czy innym sposobem Pan Bóg zesłał mi ją w darze. I zesłał. I był to cud, w całym moim życiu cud pierwszy i na wiele lat jedyny, cud książki.

Aby takiego cudu doświadczyć – nawet bez modłów – wystarczy sięgnąć po książkę Jacka Dehnela. I czytać, czytać, czytać…

Jacek Dehnel, Matka Makryna, Grupa Wydawnicza Foksal, Warszawa 2015, ss. 399.

Fot. za: http://www.gwfoksal.pl/ksiazki/matka-makryna.html

Miłoszewski dzieciom? Tak!

Mała, czerwona książeczka. Ten opis może budzić różne, niekoniecznie pozytywne skojarzenia. Proszę Państwa w tym wypadku wolumin wywoła i uśmiech, i zaciekawienie, i rozczarowanie z powodu nieopowiedzenia kolejnej historii. Drogi Autorze, dopisz kolejną część! Błagam!

Kogo tak gorąco namawiam na chwycenie za pióro, podgryzanie słodyczy (jak media donoszą torcika wedlowskiego) i tworzenie bajki nie z tej ziemi? Zygmunta Miłoszewskiego.

Bo światów, w których ważne są przyjaźń, odwaga, radość, podróż, samotność, ból i cierpienie – nigdy dość, tym bardziej, gdy wszystko dobrze się kończy. W końcu przeciwności są od tego by je pokonywać.

Cała historia rozpoczyna się od… marudzącej księżniczki. Godne pochwały? Jak najbardziej! Otóż Filomena nie narzeka bez powodu – jest uwięziona, no, przebywa w areszcie pałacowym. Nie dzieje się tak bez przyczyny. Każdy – rodzice, magia, córka ma swoje racje.

Nagle, wszystko się zmieni. Okaże się, że realizacja marzenia Filomeny nie będzie wcale taka optymistyczna. Co więcej nieźle namiesza w całym świecie i marzeniach Eryka, który chciał zostać rybakiem. Dziejowe okoliczności zmusiły go jednak do przedziwnej wędrówki.

Podczas niej spotka wiele ciekawych postaci. O, chociażby wolne skrzaty. Kim są?

Eryk nie wiedział, co o tym myśleć. Z jednej strony dziwacy to było słowo zbyt słabe, aby ich określić. Z drugiej – pragnął towarzystwa. Jakiegokolwiek towarzystwa.

– Wybaczcie, wolne skrzaty – rzekł ostrożnie. – Może zechciałybyście się przyłączyć do mojej małej uczty. Wiem, że pieczone raki to niewiele, ale może się skusicie.

Najniższy kiwał się na stopach w przód i w tył.

– Chcemy, chłopaki? – zamruczał, nie odwracając się do swoich towarzyszy.

– Dla mnie wporzo melanżyk – wzruszył ramionami średni.

– Spoks imprezka, ja bym zrobił wjazd – zaskrzeczał najwyższy. (…)

– Cel twojego izyrajdu po tych włościach rad bym poznał – wybełkotał z pełnymi ustami herszt.

– Że co? – spytał Eryk.

– Kędy twój lamerski hajłej ciągnie – wytłumaczył drugi.

– Hę?

Skrzaty westchnęły.

– No dokąd idziesz?

A na to pytanie odpowiedź pozna ten, kto sięgnie po wypasioną, zajefajną, iskrzącą humorem, oryginalną, sprytną, zawadiacką, wzruszającą opowieść Zygmunta Miłoszewskiego. Ilustrują ją piękne, ołówkowe rysunki Katarzyny Koczubiej-Pogwizd. Po prostu: wporzo buch, robić wjazd – będzie czad!

Zygmunt Miłoszewski, Góry Żmijowe, ilustracje Katarzyna Koczubiej-Pogwizd, Wydawnictwo WAB, Warszawa 2006, ss. 168.

Fot. za: http://www.old.wab.com.pl/?ECProduct=461&PHPSESSID=2411f7b247f07f1a5489270ddb2e35ef