Na ratunek krainie elfów

IV część cyklu o młodym, gniewnym geniuszu Artemisie Fowlu irlandzkiego pisarza Eoina Colfera to sprawnie napisana powieść fantazy, w której prawdziwą moc ma PRZYJAŹŃ – i to ta ponad rasami.

A siła tkwi w grupie, bo każdy ma takie zdolności, o które w pojedynkę trudno. Przyjaciółmi w tej książce są: młodociany prawie przestępca – Artemis Fowl, jego ochroniarz i niezawodny agent – Butler, najdzielniejsza wśród pracowników służb – kapitan Holly Nieduża oraz krasnal o zdumiewających właściwościach i to nie tylko swoich bąków – Mierzwa.

Po co komu taka ekipa? Okazuje się, że to właśnie od tej grupy istnień zależą losy świata (nie tylko ludzi)! Bo oto chytrym sposobem ze śpiączki i strzeżonego szpitala wydostaje się pałająca żądzą zemsty Opal Koboi. Czy jej wymyślony w szpitalu plan doprowadzi do zagłady świata?

Na to pytanie odpowiada brawurowo skonstruowana akcja, która mogłaby być podstawą do oryginalnego filmu akcji. James Bond, MacGyver, Zofia Lorentz – mają się od kogo uczyć (no, troszeczkę mnie poniosło).  Ale i tak przeczytać warto. Na początek, proszę uzbroić się w odrobinę cierpliwości, nurt przygody porywa po pewnym czasie.

Eoin Colfer, Artemis Fowl. Fortel wróżki, przeł. Tomasz Piwowarczyk, Wydawnictwo WAB, Warszawa 2011, ss. 365.

Fot. za: http://www.gwfoksal.pl/ksiazki/artemis-fowl-fortel-wrozki-wyd-ii.html

Szkoła to horror

Horror albo przynajmniej senny koszmar. Marianka, którą wziął w objęcia Morfeusz, antycypowała żywot od dzwonka do dzwonka. A w strofy to wszystko zaklął czarownik słowa – Jacek Podsiadło.

Zwołuje on nadzwyczajną radę pedagogiczną. W jej skład wchodzą:

  • Pola, polonistka
  • Patyk, matematyk
  • kot Trzpiot, instrumentalista
  • Ryzyk, fizyk
  • Remik, chemik
  • Scyzoryk, historyk
  • pająk Wodnik, przyrodnik
  • Fafik, geografik
  • Miki, spec od gimnastyki.

A z taką ekipą w mig przeżyje się wstrząsającą historię szkolną. To może po prostu niech zapanuje spokój i cisza i bardzo grzecznie oddajmy głos i cześć części ciała pedagogicznego, sprawnie językiem władającego (Ojczym Dyrektor, Jacek Podsiadło nauczył ich tego był).

Pola, lala z klocków lego / znana Mariance z przedszkola, / wchodzi i mówi: „Cześć! Jestem Pola, / Pola Legowiczyńska, / pisarka już od dzieciństwa. / Uczę języka polskiego. / Nikt nie wie o nim wszystkiego, / lecz ja o nim wiem prawie wszystko. / Zostałam więc polonistką. / Pokażę wam język, ot co! Gdyż znam go jak mało kto”.

Napalony Napoleon, / chociaż mały jakby nie on, / tak Europie dał popalić, / że na wyspie go trzymali.

Dzieci są dość przerażone. / Jak zwykle ratuje je dzwonek, / który się właśnie rozlega, / więc kto żyw, z klasy wybiega. / Lecz zapał Ryzyka nie gaśnie / i woła za nimi: „Właśnie / odkryłem, drogie bobasy, / Prawo Zachowania Klasy / Gdy Rozlega się Dzwonienie / nazwę je moim imieniem!”.

Oprócz dzwoniących rymem i poczuciem humoru tekstów Ojczyma Dyrektora książeczkę ozdabiają rysunki Daniela de Latoura. Takie horrory o szkole można śnić codziennie. Z intelektualnym i emocjonalnym pożytkiem (lekiem na lęk dowcip jest!). A zabawa wyobraźnią przy tym przednia – i dla dziecka, i dla rodzica.

Jacek Podsiadło, Przedszkolny sen Marianki, Biuro Literackie, Wrocław 2015, ss. 76.

Fot. za: http://biuroliterackie.pl/ksiazki/przedszkolny-sen-marianki-2/

 

Sylwester, drabina i fala

Stał na drabinie. Ratował świat przed zniszczeniem. Jak superbohater. Ulec mógł tylko fali miłości.

Takie to obrazki rodzą się w mojej głowie po lekturze tekstu Rudnickiego. A oprócz niego swoje trzy grosze wtrącają tu między innymi Jerzy Radziwiłowicz, Agnieszka Holland, Magda Umer, Janusz Gajos, Maja Ostaszewska, Jacek Poniedziałek, Krystyna Janda, Jan Nowicki, Robert Więckiewicz, Krzysztof Warlikowski… (No, więcej niż trzy grosze). Sypnięto tu nieźle słowem o jednym takim aktorze. A i z jego ust potok słów spłynął. Spokojnie, całość jest zabezpieczona i nadaje się do kontaktu z P.T. CZYTELNIKIEM (bez zalewania). Jedno jest pewne – za salwy śmiechu lub łzy i wyrządzone tym szkody wydawca nie ponosi odpowiedzialności. Chyba.

Że w książce znaleźć można wywiady Beaty Nowickiej z Maciejem Stuhrem – to jest jasne. Że zdjęcia okraszone komentarzem głównego bohatera – to obrazowe. Że wspomniane wyżej wypowiedzi Przyjaciół i Znajomych Królika – ciekawe, acz momentami ciut laurkowate, ale na szczęście ratowane anegdotami i humorem. Że dokonania artystyczne – niby logiczne a skandaliczne (bo wybrakowane, choćby filmowo – Bez tajemnic trzeci sezon, Бессонница, Listy do M.2, Planeta singli, Belfer; teatralnie-telewizyjnie Świeczka zgasła; dubbingowo – Święty Mikołaj; lektorowo-książkowo – Wiele demonów w Trójce, Ferdydurke, Mikołajka… czy co tam jeszcze było – i proszę nie mówić, że przecież tego NIKT nie czyta).

Anonimowi stuhroholicy, bierzcie, czytajcie i cieszcie się. I po cichu liczcie na wydanie drugie poprawione i uzupełnione. Ot, tak gdzieś na półwiecze aktora (albo kiedy tam wydawnictwo da).

A na koniec coś specjalnie dla aktorów (do przerobienia na dowolny zawód?):

Ja przetarłem gębą całą Polskę tak to trzeba nazwać. Dlatego nie wyobrażam sobie, żeby aktor był w świetnej formie, nie uprawiając tego zawodu codziennie. Ta codzienna dawka gimnastyki emocjonalnej, techniki aktorskiej, dyscypliny stawania przed kamerą, łapania światła, niestresowania się „graniem na żądanie” jest podstawą.

Powyższe słowa wypowiedział rzecz jasna – pracoholik Stuhr. A po ciekawostki, wspomnienia, refleksje i anegdotki stuhrmem książkę brać!

Maciej Stuhr, Beata Nowicka, Stuhrmówka, czyli gen wewnętrznej wolności, Wydawnictwo Znak, Kraków 2015, ss. 381.

Fot. za: http://www.znak.com.pl/kartoteka,ksiazka,6777,Stuhrmowka-czyli-gen-wewnetrznej-wolnosci

Warlikowski czy Lupa? Oto jest pytanie

Pytanie to podczas lektury nieznośnie dźwięczało w tyle głowy. A jest w gruncie rzeczy nieistotne. Bo najważniejsza w tej książce wydaje się być opowieść o kobiecie, która umierając opowiada o życiu.

Opowieść w opowieści. Fikcja i metafikcja. Prowadzą do jednego. Metafizyki.

Życie i śmierć Sońki. Historia pogranicza, wojny i pokoju, nienawiści i miłości, bliskości i oddalenia.

Zagubienie artysty pomiędzy natchnieniem, sztuką i prawdą. Bezlitosny przypadek przypominający o wstydliwej tożsamości. Wiwisekcja tworzenia.

Uwierzyć twarzy aktora. Rola publiczności. Uwierzyć słowom autora. Pokusa czytelnika.

Tradycja kultury. I tej antycznej, i białoruskiej, i współczesnej rodzonej w bólu bez granic.

Brakuje tylko jednej osoby, żeby powstawało kworum modlitewne. Żeby wreszcie pożegnać się z historią, zaciekłym wrogiem. Minjan. Dziewięciu. Kogoś brakuje. Może potrzebujemy właśnie ciebie?

Ignacy Karpowicz, Sońka, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2014, ss. 205.

Fot. za: http://www.wydawnictwoliterackie.pl/ksiazka/2690/Sonka—Ignacy-Karpowicz

Godka o ksiundzu na manowcach, hej!

Jak kulturę oralną zmienić na czarną sztukę? Odpowiedź jest prosta – pospisywać to, co się mówi. Albo jeszcze lepiej – pospisywać to, o czym mówią ci, co się na temacie znają. Przydybać ludzi z różnych światów. Cierpliwie wysłuchać, poszperać w dorobku głównej postaci, wyciągnąć różne ciekawe fragmenty. Do tego dodać niebanalne zdjęcia. I talent kompilatorów (i objaśniaczy – chronologicznych i osobowych). I już. Smakowita lektura gotowa!

Taki prawdopodobnie był przepis na sukces książki wyjątkowej. Duet autorski – Witold Bereś i Artur Więcek Baron – zaprasza na spotkanie z najsłynniejszym Józkiem Podhala, księdzem Tischnerem.

Ksiądz, który był sobą i na katedrze uniwersyteckiej, i u gaździny, i w programie „Ulica Sezamkowa”. Często iskrzył humorem. Jego pointy potrafiły rozładować najbardziej napiętą sytuację. Budził skrajne emocje.

Książka to zestawienie wypowiedzi ludzi z różnych środowisk. Autorzy głos oddają P. T. rodzinie Tischnerów, Leszkowi Kołakowskiemu, Ludwikowi Maciaszowi, Tadeuszowi Gadaczowi, Wandzie Czubernatowej, Kazimierzowi Nyczowi, Stanisławowi Grygielowi, Adamowi Bonieckiemu, Józefie Hennelowej, Lechowi Wałęsie, Ludmile Figiel…

Tematyka opowieści przeróżna – od biograficznej, filozoficznej, teologicznej, społecznej, politycznej po anegdotyczną i eschatologiczną. Oto cztery przykłady łączenia różnych światów:

I w pewnym momencie ksiądz mówi, że w Gdańsku w trakcie zjazdu „Solidarności” zdarzył się cud. Cisza, bo wszyscy odbierali Tischnera jako filozofa. A Tischner mówiący o cudach… No, no… Cisza. I Tischner kontynuuje: „Ukazała się Matka Boska”. Cisza. „Z Wałęsą w klapie”. Huk śmiechu był taki, że aż okna drżały!

Otóż przyszła do niego studentka, która miała dziecko bez ślubu i bardzo chciała to dziecko ochrzcić, lecz bała się iść do proboszcza w swojej parafii. Przychodzi więc do Tischnera i powiada tak: „Księże profesorze, co jest potrzebne, żebym mogła ochrzcić dziecko?”. „Proszę pani, dziecko jest potrzebne”.

Pewnego dnia Jurek Illg przyszedł do redakcji i zaczął mówić: „Księże profesorze, my się tak o księdza profesora martwimy, co to będzie”. Tischner spojrzał na niego twardo i powiedział mocnym głosem: „ty się, kurwa, martw o zbawienie swojej duszy”.

On by nie mioł skąd zacerpnąć tych wiadomości, choćby tych z filozofii. Nie mioł skąd. Co w ksiazkach pisom, to pisom, to moze pisom i wsyćko prowdy. Jo tam nie wiym… Jo na psykład, to… tak cytać nie umiem, ale ludzie mi opowiadajom o takich róznych downych przytrafunkach, bacach, nie bacach, o górach, dziwach, o carach, nie carach. Więc to nie jest prowda, co oni pisom w tych ksiązkach, ino to jest prowda, co było.

Następne można znaleźć w książce. Bez trudu.

Witold Bereś, Artur Więcek Baron, Tischner – życie w opowieściach, Świat Książki, Warszawa 2008, ss. 304.

Fot. za: http://www.matras.pl/media/catalog/product/t/i/tischner_zycie_w_opowiesciach_IMAGE1_126732_1.jpg